Nota informacyjna:

 

 

Redakcja "Żagli", w tym jej ówczesny naczelny J. Kubaszewski uzgodnili z autorem Sagi jej druk w czterech odcinkach bez zmian i skrótów poza normalną adiustacja. W czasie przygotowywania marcowego numeru  z IV częścią Sagi, mianowany został przez Wydawcę nowy naczelny W.Heflich. Wbrew ustaleniom i dobrym obyczajom redakcyjnym ostatni odcinek "Sagi" bez porozumienia z autorem skrócony i zmieniony w sposób zubożający tekst, a także intencje autora. Ponieważ "Saga.." cieszy się zainteresowaniem czytelników podajemy jej część IV i ostatnią w wersji oryginalnej.

 

 

 

 

 

 

Roman

 

Jeszcze w czasach Brosia, tuż przed Wielkanocą miała miejsce zupełnie wyjątkowa uroczystość: Piętnastolecie ślubu Państwa na Jurze! Zaczęło się dostojnie w godzinach popołudniowych od składania przez licznych gości życzeń, prezentów, ofiar, i upominków, wraz z wszelkimi innymi wyrazami czołobitności, uwieńczonych wspaniałą furą nawozu podarowaną Pani Kierowniczce, przez Pana Kierownika do Jej ogrodów. Potem Pani podejmowała gości wykwintną aperytywą, zwaną przez profanów hazayówką. A dwa dni później odbyła się wielka uczta świąteczna. Tym razem najazd gości i innych wyrobników okolicznościowych rozpoczął się już w maju, a w początkach czerwca przyjazd Joli wraz niektórymi rezydentami osłodził  samotność Romana. Dudzicka, ze zwykłą sobie słodyczą odnotowała tę podróż tak:" P. Jola wybrzydzała całą drogę na bagaże. Przestała dopiero w Jurze, kiedy zobaczyła duże ilości prawie nie osiągalnego (wówczas) papieru toaletowego, który przywieźliśmy. Poza tym p. Jola jechała bardzo dobrze i nawet nie przejechała po drodze pijanego chłopa, na którego niosło samochód. Wieczór w Jurze był tradycyjnie udany, tylko po żubrówce dostałam kataru...A kochany Pan Kierownik otrzymał czerwoną wstążeczkę i 5 żyletek, które udało nam się dostać w Pieckach, chociaż były tylko na zapisy..."

 

J u r a j s k i e   p o r z e k a d ł a:

 

Życie składa się z przychodów i odchodów (Wuj, a Roman dodał:)

Niezbędne są też dochody, a u nas także chody.

 

Potem nastało lato pełne przyjazdów i wyjazdów gości samotnych i rodzinnych, grupowych i zbiorowych. Pełne codziennych nadzwyczajnych bankietów powitalnych i pożegnalnych. Podobno odbyły się nawet czyjeś uroczystości imieninowe zakłócone  kilkoma jubileuszami. W międzyczasie przybywało prześlicznych kociątek, których mamusie kociły się w piwnicy i na strychu, oraz w szafach i różnych składzikach. Tą błogą monotonię radości i pogody urozmaicały związane najczęściej z "Ośrodkiem Rakietowym" afery pożarnicze, rybackie , kuchenne, kąpielowe  i inne, a uczestnicy jurajskich imprez wzięli także owocny udział w akcji żniwnej na rzecz gospodarzy z Jory Wielkiej, co w końcu zwiększyło częstotliwość bankietów ponad wszelką wytrzymałość najwytrwalszych nawet rezydentów.

 

Nawet świnia może się ześwinić gdy w grę wchodzi koryto. (Roman)

 

Na całe szczęście i ten sierpień wreszcie się skończył i  pozostały tylko cudowne kąpiele, wspaniałe śliwki i jeszcze trochę rydzów do zebrania.

 

We wrześniu  Roman dostał gorączki. Jego bakteryjne zapalenie wsierdzia okazało się tym razem na tyle poważne, że trzeba go było zabrać z Jury do Instytutu Kardiologii w Aninie. Diagnoza była nawet nienajgorsza. Wypisanie ze szpitala zapowiedziane zostało na 17 listopada. Ale jak się okazało - nie pomogły ani zagęszczające się ostatnio hospitalizacje, ani rok wcześniej przeprowadzona w Londynie operacja. Śmierć, którą poprzedziło  jeszcze nagłe przeniesienie Romana do szpitala na Banacha nastąpiła mimo wszystko niespodziewanie 11 listopada 1982 r. Dwa dni później został pochowany na starym, właściwie już zamkniętym cmentarzu mazurskim w Jorze Wielkiej. Pogrzeb zgromadził kilkuset  wychowanków, przyjaciół i kompanów zmarłego.

 

Mimo lata całe ciągnącej się choroby i na dłuższą metę nie budzących wątpliwości rokowań, śmierć Romana na tle jego żywiołowej osobowości, energii i humoru , była dla wszystkich, nie wyłączając najbliższej mu przecież  Joli  całkowitym zaskoczeniem.


Zmarł w wieku lat 44. Fragment jednego z pożegnalnych wpisów:

 

" ...zjeżdżają  się twoi przyjaciele po piórze i spod żagli. Ci co zawsze w Jurze bywali. Kopiemy twój grób na górce z widokiem na Jeziora. Tam gdzie chciałeś. Gdzie brać żeglarska na wielkim szlaku   jezior będzie cię odwiedzać, a  Jura pozostanie przystanią dla nas i dla dzieci naszego pokolenia ..."(Pająki  Murzyny.)

 


Na Boże Narodzenie przyjechali do Jury tylko najbliżsi. Nikt ich nie witał i nikt nie żegnał.



Cudowny   sierpień       

 

Jak na gładkiej tafli jeziora, rozchodzą się coraz szerzej i łagodniej kręgi żalu, obejmując coraz bardziej odległe w czasie zdarzenia mijających lat. Po śmierci Romana, naturalną koleją rzeczy berło Jury przejęła  zdecydowanie Jola i dzierży je wysoko i mocno. Nadawane jej tytuły Pani Kierowniczki, Pani Dziedziczki, Pani na Jurze, są wprawdzie żartobliwe, stanowią jednak wyraz uznania jej pozycji w tej społeczności, a ukoronowaniem tego uznania spontaniczne nadanie jej  przez arystokrację pensjonariuszy nowego tytułu Wielkiej Księżnej Jurajskiej. Jola cieszy się zresztą mirem także wśród sąsiadów, gospodyń i gospodarzy z okolicznych  wsi. Znają ją nawet  sołtysi i uznają ich żony.

 

Wkrótce po objęciu panowania Jola sprowadza  sobie deskę surfingową, a za nią rezydenci, a nawet zwyczajni goście przywożą je na dachach samochodów. Wkrótce w Jurze roi się od desek. Prowadzenie obejmuje Maowiec, czyli Jurek Bartoń, który wprawdzie tworzy z Andrzejem Liwskim juntę rwących się do władzy (pod nieobecność Pani) pułkowników, ale w deskarstwie dzierży niekwestionowaną palmę pierwszeństwa.

 

Szczęśliwi łyków nie liczą . (Jola).

 

Okazuje się, że panie, a nawet panowie w sile można powiedzieć wieku, a bywa, że i tuszy radzą sobie z deską wcale nie gorzej niż młódź. Przybywa też  drugi bojer i drugi finn, "Jora Jora", osobista własność Joli, oraz "Optymist" prezent imieninowy dla Hazaya. Wkrótce  łódeczka ta której nadano dumne miano "Typhoon", stała się najważniejszą jednostką ratowniczą w porcie Jury.

 

Stopniowo przybywa jachtów odwiedzających Jurę, a więc: "Meltemi" z kapitanem Tomkiem Ciecierzyńskim, najlepszym niewątpliwie żeglarzem wśród rajdowców samochodowych , "Amol" ze wspaniałymi łowcami ryb Rysiem i Tereską Zarembskimi."Mr.& Mrs. Ś" dowodzony przez Stefana Ślusarka, wielokrotnego zdobywcę laurów w klasie "Latający Holender". " Paulina" (później "Burczymucha"), z wybitnym finnistą Stefanem Parwi z żoną Bożenką. "Oćma" z samym Hrabią Duralskim. Jedna z pierwszych Gig  "Martek" z doskonałym żeglarzem Misiaszkiem i wiele innych.

 

 

W późniejszych latach rezyduje w porcie jurajskim "Calvados" Ostrowskich,  foka "Igama" Gajewiczów, a także wspaniała "Dobra" z kapitanem redaktorem  "Żagli", Jasiem Gogaczem i jego dzieciakami, które w Jurze stawiają pierwsze żeglarskie kroki. Co bardziej  ambitni armatorzy tu chrzczą swoje nowe jachty. Taka np. "Maga" wytrzymała  trzy tęgie ciosy butelką szampana, zanim udało się ją skropić tym szlachetnym trunkiem.  Później jeszcze jej armatorka,  Basia sprowadziła  księdza z Ołtarzewa, aby ceremonię dopełnił święconą wodą. O okolicznościowej  "wielkiej aperytywie"  już się rozpisywać nie będę,  rzecz  pozostawiając wyobraźni co bardziej oświeconych w żeglarskim obyczaju czytelników.

 

Jurajczycy mają też aspiracje regatowe i uczestniczą na swoich jachtach w różnych  mazurskich imprezach sportowych. Największe triumfy święcą na "Meltemi II" w czasie Mazurskiej Operacji Żagiel w r.1984. 22 lipca w głównych regatach sezonu , załoga w składzie Ciecierzyński i Hazay  zdobywa najważniejszą nagrodę roku Puchar Prezesa P.Z.Ż. Miesiąc później, ta sama załoga, jednak wzmocniona udziałem Andrzeja Ostrowskiego, potwierdza swoją klasę znów zajmując pierwsze miejsce, tym razem w regatach o "Puchar Zachodzącego Lata".

 

Hazajowi przeszkadza brzuch i brak dobrej kasy. (Dudzicka.)

 

Andrzej Ostrowski, w cywilu atomista, jest wybitnym znawcą finnów  w skali światowej. Karierę rozpoczął od zajęcia pierwszego miejsca  w regatach tej klasy na trasie  Góra Kalwaria  -  Warszawa w r.1960, kiedy to ani kanał, ani jezioro  Zegrzyńskie nie stwarzały  żeglarzom możliwości innej trasy, bo ich jeszcze nie było. W r.1964 zdobywa, znów w klasie finn, Mistrzostwo Warszawy. Jako członek kadry narodowej ,  w tym samym roku  reprezentuje Polskę w Międzynarodowych Regatach o Złoty Puchar Finna, czyli w ówczesnych Mistrzostwach Świata. Dzisiaj  jest  jedynym polskim sędzią regatowym klasy  międzynarodowej. Przewodniczy Związkowi Klasy Finn w Polsce, a także Komisji Technicznej Klasy Finn  w związku międzynarodowym. Z tego tytułu wchodzi w skład  Komitetu Jachtów Mieczowych jako jego v-przewodniczący i zasiada w Komitecie Jachtów Żaglowych ISAF (dawniej IRU).  Uff ! To jest pozycja!

 

Marysia Ostrowska, jego żona, też należy do akademickich triumfatorek; W latach1959 i 1961 została Akademicką Mistrzynią Polski w klasie "Słonka" a w latach 1962 i 63, także Mistrzynią Polski w klasie Finn.  Zdobyła też Mistrzostwo Warszawy Kobiet w tejże klasie bodajże w r.1967 (już na Zegrzu).
Do Jurajskich sukcesów zaliczyć też wypada puchar Rybicalu zdobyty w latach  dziewięćdziesiątych na dowodzonym przez .Karmenę "Calvadosie" z załogę w składzie Starszy Rezydent Hazay i Pułkownik Andrzej Liwski.

 

Aura jak każdego lata obdarowuje Jurajczyków obfitością poziomek, jagód, malin, grzybów, porzeczek, agrestu i jabłek. Pułkownicy zaś, Maowiec i Liwski, korzystając z nieobecności Pani Kierowniczki kultywują twórczość legislacyjną: Powstaje wiekopomny "Regulamin Przebywania na Terenie Ośrodka Wczasowego Pogodna Jesień...",  który zaczyna się od słów ZABRANIA SIĘ SUROWO... W ślad za nim  następują dalsze publikacje, a wiec "Regulamin dołu...", "Regulamin otwarcia strychu.." , "  kuchni..."  "...pieca..." itd., itp.
Rzeczywisty, chociaż nie pisany regulamin Jury stworzyło samo życie, pod wodza Pani Kierowniczki: Do Jury może przyjść każdy żeglarz czy miłośnik Wielkich Jezior. Nawet bez osoby wprowadzającej. Pierwszy raz na krótko. 1 - 2 dni. Dłużej i częściej mogą bywać ci, którzy poczują, że miejsce się dla  nich znajdzie. Pod namiot, na strychu, w porcie,  przy stole. I Duroberger  stoi dla nich otworem, pod warunkiem atoli przyniesienia tam przynajmniej wiadra wody dziennie.

 

Tego lata sierpień wyróżnił się epidemią imienin solenizantów, których imiona zaczynają się na literę "J". Atmosfera sprzyjała bo goście obrodzili wyjątkowo, a wysyp dzieci zdarzył się po prostu przemysłowy. Dość chyba będzie wspomnieć, że najmłodsza Jurajka wszech czasów, córeczka J-Anuli, Magda pojawiła się tam w wieku 26 dni!

 

 Imieniny jako uroczystość naturalna, aranżacją oraz  przygotowaniem nieodzownych posiłków (no i  napoi ! ) obciążają rzecz jasna głownie solenizantów i ich najbliższych. Zmniejsza to w mile widziany sposób  zakres obowiązków gospodarzy i pozostałych rezydentów tym samym zyskując ich przychylność. Jednocześnie solenizant ( -ka) skupia    na sobie miłą uwagę licznych znamienitych gości, co usprawiedliwia potęgowanie wysiłków aranżerów uroczystości na rzecz  doskonalenia zabawy. 

 

Aperytywa, aperytywa! ( Wszyscy).

 

Zaczęło się od Jurka. Zabawa była świetna. Januszek jako drugi musiał się dobrze sprężyć, aby jego uroczystość była lepsza. Potem, kolejno rzecz jasna, Jasio, Jola, Janina... I tu chwila  przerwy. Zabawa z dnia na dzień coraz lepsza, nowych pomysłów w brud, a  liczne towarzystwo nadal spragnione .Po krótkim wahaniu decyzją Pani Kierowniczki następną solenizantką na J zostaje mianowana świeżo upieczona mamusia Magdy -  J-Anula. A potem Ja-Nina  i jeszcze Ja Zosia, J-Andrzej, a nawet Ja-Wuj. A co I tak dalej i dalej.  Dla każdego były kwiaty, sto laty i inne pieśni oraz prezenty.

 

 

Krupniczek i dereniówka przywracają homeostazę.( Hazay).

 

Cudowny to był sierpień., więc zanim dobiegł końca, zdarzył się jeszcze jeden cud: Wśród nieustającego świętowania, toastów i pieśni, w jakiejś chwili przerwy ku zaskoczeniu przytomnych i innych obecnych, stwierdzono komisyjnie, że zgodnie z dyspozycją Pani Kierowniczki na piśmie: 1.Płot został zakonserwowany ksylamitem (który jeszcze wówczas nie był wyklęty). 2.Dach wraz z kominem wyremontowany. 3.Wysprzątana szopa, a znajdujące się w niej drewno posegregowane. 4.Okiennice i okna pomalowane. 5.Wyremontowano pomost cumowniczy z "wanną". 6. Plaża wysprzątana. 7.Górna studnia wybagrowana. 8. Krzesła i stół posklejane. 9.Wszystkie noże i siekiery naostrzone. 10. Kosy wyklepane. 11. Gary wyszorowane do czysta.  Ot co!

 

Tu trzeba wyjaśnić niewtajemniczonym, że "wanna" oznacza w gwarze jurajskiej   zakończenie pomostu kąpielowego z drabinką do wanny naturalnej czyli jeziora.

 

Wrzesień obfituje w akcje ratownicze. Zmienne w kierunkach i sile wiatry, przy wstępnym jeszcze opanowaniu sztuki latania na deskach oraz dochodząca nawet do siedmiu liczba entuzjastów tej dyscypliny równocześnie przekonanych o własnych umiejętnościach  prawie każdego dnia powoduje konieczność niesienia pomocy marznącym gdzieś  w  wodzie deskarzom. Na szczęście, w zagnieżdżonej na brzegu "loży szyderców" zawsze znajduje się jakaś dobra dusza, albo i trzy, gotowe ruszyć szparko do  potrzebujących pomocy. Szczególnie, że akcje takie kończą się zazwyczaj reanimacją w postaci "aperytywy specjalnej" z udziałem ratowników  i  ad hoc powoływanego  konsylium.

 

Największą  radość gawiedzi sprawiła długo i z detalami komentowana "akcja ratownicza trzech nimf": Z uzasadnionego pośpiechu trzy dziewczyny popłynęły wpław do potrzebującej pomocy czwartej  nagusieńkie. Akcja się powiodła . Wróciły wszystkie cztery z czego trzy nadal gołkiem. Uciechy było co niemiara, zaś opowieściom naocznych świadków nie było końca...

 

Nic nie powstrzyma Jurajczyków, gdy bliźni w potrzebie. (Nina).

 

Mimo dość parszywej  pogody sezon kończy zjazd najwierniejszych Jurajczyków z okazji rocznicy śmierci  Romana. Goście przybywają już nie tylko lądem i wodą, ale także drogą powietrzną. Stefan Weker mianowicie przylatuje rolniczym "antosiem", zresztą wraz z rodziną. Melancholijny początkowo nastrój nabiera temperatury. Zebrani tworzą konfederację i podejmują  rezolucję zakończenia  panującego dotychczas okresu "SOC-JOLIZMU" i powołania monarchii absolutnej, a na jej królową  koronują  całkiem niespodziewanie -  JOLĘ!!! Peanom, wiwatom i innym okrzykom niema końca. " Ciupciak i Hrabia chcą nawet koniecznie gonić bolszewika " . Nikt jednak niestety nie ucieka.

 

Po  lecie nawet w Jurze nadchodzi  zima.  Oto wspomnienie z ferii, w których bierze udział gromadka dzieci pod wodzą tatusia Snochowskiego: "Samochody dociągnęły do Faszcz  " już" o 17.00. Tam spędziliśmy noc, bo na drodze do Cudnoch dwumetrowe zaspy, a  z  Jory od  tygodnia nawet nie dostawiają mleka. W niedzielę od rana polowałem więc  na konie z saniami z mleczarni. I udało się. Pan Kijek zajechał pod auto i w dwójkę koni, wyruszył z pierwszą częścią bagaży, plus Wojtek, plus ja i nie upilnowany Dong.

 

Sanie przewracały się z dziesięć razy, a przy wjeździe z pola, pod tablicą Jora Wielka, musieliśmy odkopywać konie. Droga przez wieś była zasadniczo przekopana w ramach piątkowej akcji Kabata i dopiero od Misiurów znowu 2 - 3 metrowe zaspy. Kabat przetarł drogę traktorem i konie po śladzie dojechały przed jego podwórze. Zareagował na nas tak samo jak pani Janeczka, tzn. jak na zjawy nie z tego świata. Wsiadł na sanie i doradził drogę letnią, czyli przez las. Dongowski zeskoczył z sań, ale natychmiast nabił sobie  pod łapkami śniegu w postaci dwóch zlodowaciałych kul i  zwyczajnie padł. Wojtek musiał go wziąć na ręce i brnąc po pas w śniegu niósł  całą drogę.

 

Wjazd na dziedziniec przed domem nie był nic lepszy. Wszystko pokryte 2 - 3 warstwami, na przemian miękkiego i stwardniałego już śniegu od jednego do trzech metrów głębokości. Zupełnie wyczerpane konie stanęły przy  wystających z rzadka spod śniegu czubkach żywopłotu, a ja  brnąc na kolanach odnalazłem zasypaną bramę wjazdową. Przed drzwiami  do domu znów dwumetrowa zaspa. Otworzyłem  więc najpierw warsztat, wyciągnąłem łopatę i odkopałem wejściowe schodki. Temperatura w środku  6 st. C. i wszystko oszronione jak w jaskini. Otworzyłem więc  okna żeby choć trochę ogrzać wnętrze domu, bo na dworze było tylko  - 1 st. C.

 

 

Dociera zmachany Wojtek z Dongiem na rękach, a wkrótce i dziewczyny z synem gospodyni z Faszcz. Pierwszy transport wciągamy ponad żywopłotem. Część płotu wydaje się być połamana pod naporem śniegu. Robimy jeszcze drugi obrót  saniami z resztą bagaży i pan Kijek zostaje uznany przez trzy wsie za bohatera. W poniedziałek przybywa reszta naszej grupy, tzn. Klara i Ela z czwórka dzieci..."Tu  pochwała  Durobergera:  jest nie tylko czysty, ale tak zlokalizowany, że zaspy śniegowe nie mają do niego dostępu. Jest w nim zacisznie i suchutko. Wydaje się nawet, że ciepło. A przez panoramę okienną można oglądać kawał zimy ze śladami saren i zajęcy, których Dong pod dom nie dopuszcza."

 

Tej zimy bezwzględny, mroźny palec losu dotknął niestety przemiłego kundelka  Kubę. Był to pies wiejski, bardzo zaprzyjaźniony z rezydentami i ich sforą.. Po mroźnej nocy został znaleziony na drodze pomiędzy Jorą, a Jurą. Ze złamaną nóżką. Zamarznięty na kość.


.

 

Wierszyk ale nie koniec...

 

Wiosny, najczęściej przynoszą oczywiście odkrycia skutków kolejnych włamań. Przeważnie są to kradzieże można powiedzieć przyjacielskie, a w każdym razie sąsiedzkie. Okolicznościowe skorzystanie np. z niedomkniętego okna. Albo wybitej gdzieś szyby. Ale bywają też przemysłowe z wyrwanymi przy użyciu traktora okiennicami, razem z solidnymi okuciami i kawałami muru, gdzie nakład wysiłków włamywaczy i szkody wielokrotnie przewyższały wartość łupu, chociaż kradzieży podlega  wtedy wszystko: Wielkie fotele kon-tiki, stoły,  potwornie ciężki piec stałocieplny, szafy wraz z całą zawartością, które można wywieźć tylko na solidnej przyczepie. Ukradzione zostały nawet tuje z grobu Romana.

 

Ale oto innej wiosny czytelne ślady ujawniają zamieszkiwanie, a może tylko pomieszkiwanie bezdomnych chyba kochanków. Najwidoczniej nieporządnych, więc trzeba po nich sprzątać liczne butelki, słoiki, puszki po konserwach, jakieś opakowania, gazety, szmaty i po prostu brudy. Ale nie ginie nic. Niejaką pociechę stanowi, że ktoś  z tym samym skutkiem gospodarzył w "Ośrodku Rakietowym", a wynajęci przez Jacka robotnicy zrobili w jego domu regularną melinę. Naturalnie na robotę zbrakło im czasu. Najwidoczniej otrzymali za małą zaliczkę.

 

Niema sezonu bez zapowiedzianych lub przypadkowych gości zagranicznych. Najczęściej Niemców lub Anglików. Ale też trafiają się Francuzi, Belgowie, Rosjanie, Czesi, Holendrzy, Amerykanie, Włosi i  Norwegowie. Wszyscy, / no prawie / jak jeden mąż zachwyceni są Jurą i Jurajczykami i w poszukiwaniu form wyrażenia wdzięczności trafiają na kronikę do której najczęściej wpisują miłe banały zachwytów oraz wyrazów wdzięczności za gościnę itp. różniące się od analogicznych wpisów rodzimych gości sporadycznych (bo i tych jest mnogość wielka) jedynie językiem.

 

Raz, albo i dwa razy do roku odbywają się uroczyste otwarcia " dołów" biorących nazwy od imion ich twórców. Są to potężne jamy wykopane w ziemi z przeznaczeniem na odpadki gospodarcze, pojemności 2 - 4 kubików. Po napełnieniu, tak w dół wraz z zawartością zostaje zasypany i rozpoczyna się kopanie nowego, który znów uroczyście otwiera Pani Kierowniczka. Były już więc doły Hazaya, Pana Rysia,  Jasia Gogacza,  a także Dół Pułkowników i z pewnością    jeszcze wielu,  których imiona zaginęły w odmętach  historycznej niepamięci, jak tylu innych zasłużonych dla ludzkości...

 

W odróżnieniu od dołów, niektórzy są twórcami " dziur" także wykopanych w ziemi, zamaskowanych piwniczek pomyślanych jako schowki mienia i innego dobytku ukrywanego przed złodziejami na czas nieobecności rezydentów. Wprawdzie i tak najcenniejszy sprzęt zabiera się do Warszawy, albo zostawia na przechowanie u zaprzyjaźnionych gospodarzy, ale zawsze jeszcze pozostaje dość apetycznych przydasi, które warto upchnąć w dziurze. Najsłynniejsza była pierwsza "Dziura Wuja", ale i jej lokalizacji nie udało się długo  ukrywać...

 

Bywają i  dotkliwsze dopusty Boże. W tym długim przecież okresie gospodarowania Dynastii Polkowskich w Jurze, oprócz Babci i Romka odeszło już na zawsze jeszcze kilkoro Jurajczyków. Tragicznie ginie Gabryś, syn znanego finnisty warszawskiego. Także najmłodszy brat Joli  Piotrek majsterkowicz "złota rączka", dostarczyciel ryb na jurajski stół. W ostatnich latach traci Jura także Janka Gogacza. Brak nam jego pogody,  gitary, piosenek "Ore Ore", "Kury na parowozie Pedra...", "Popłyń do Rio..." i jego kulinarnej specjalności - doskonałych gołąbków.

 

 Należąca do najstarszych rezydentów Teresa Dudzic , czyli popularna wśród niegdysiejszych regatowców i żeglarzy morskich jachtowy kapitan żeglugi wielkiej "Dudzicka" została sparaliżowana!  Chyba  zasłużona i utytułowana żeglarka w całym 75-leciu P.Z.Ż.: Zasłużony Mistrz Sportu, sędzia regatowy klasy państwowej, wieloletni  członek kadry narodowej, dwukrotna morska mistrzyni Polski, czterokrotna mistrzyni Polski w klasie "H" i czterokrotna bojerowa mistrzyni Polski w klasie Monotyp XV, a wreszcie trener I-szej klasy  oraz współ inicjatorka budowy pierwszej po II Wojnie Światowej "sto czterdziestki" s/y " Joseph Conrad " i jego wieloletnia opiekunka. Uczestniczka pierwszego po wojnie rejsu oceanicznego  pod polską banderą. Działaczka AZS i PZŻ, uczestniczka tylu żeglarskich wieczorów i prześpiewanych nocy - sparaliżowana po t. zw. wylewie. Nie tylko wychodzi z tego z życiem ale pół roku później  znów rezyduje w Jurze. Jednak niedowład lewej ręki i duże trudności mowy pozostają.    

 

Wybuch Czarnobyla spowodował nieco paniki limitując automatycznie, (ale nie ostatecznie) liczbę mieszkańców Jury. Bądź, co bądź podobno w Mikołajkach była najwyższa  radioaktywność w Polsce  500 razy wyższa od normy. Uczeni Jurajczycy przywieźli własne mierniki i stwierdzili, że w chacie jest radioaktywność w normie, zaś na trawniku  trzydziestokrotnie przewyższa wartość tła naturalnego. Nikt jednak nie ma pojęcia czy to bardzo dużo za dużo, czy tylko trochę. W dodatku kilka dni później daje się obserwować tendencję wyraźnie spadkową. "..a my ciągle nie łysiejemy, ciało nam od kości nie odpada i jeżeli nie mamy dzieci, to z zupełnie innych powodów..."

 

Tak czy owak porządek musi być, przynajmniej od czasu do czasu, nawet na strychu. Przy okazji takich porządków  wychodzi na jaw, że drewno z którego przed dawnymi bardzo laty zbudowane zostały różne tapczany,  stoły a nawet szafy ma wyraźne słoje. Z jednej takiej szafy ze słojami wypadło przy tej okazji całe 2000 marek niemieckich. Niestety, przy bliższym zbadaniu okazało się, że są  to raichsmarki z czasów wojny. Ale i tak nie udało się ustalić, ani skąd się wzięły w szafie ze słojami, ani co się z nimi stało po przeliczeniu i identyfikacji..

 

Coraz częściej pojawia się samodzielnie drugie, a nawet trzecie już pokolenie najwcześniejszych Jurajczyków. m.in. Gieorgiców. Siostrzenica Joli, która jako dziecko chowała  się w Jurze, przyjeżdża teraz z dwojgiem dzieci własnych. Bywa też syn Adasia Jasera już także z przychówkiem.

 

Córka Pułkownika Liwskiego, Weronika, która pierwsze kroki  stawiała w Jurze pisze z własnej nieprzymuszonej woli laurkowy panegiryk na cześć Jury i Joli, którym zakończę tą część sagi:

 

 

 

"Jura piękna jak co roku, bezmiar ślicznych tu widoków

Drzewa Piękne, są zielone, trawa długa jak kordonek..

Kwiatki mienią się barwami, ścieżki wiją pod nogami.

Woda sama sobie pływa, niebo cudne nas okrywa.

Deski, żagle są bez pracy, nikt ich w obrót wziąć nie raczy.

Wiatru nie ma  gdzieś się skrywa, nikt już sobie nie popływa.

Życie się na lądzie toczy, ktoś przyjedzie, ktoś wyskoczy.

Czas przemija tu beztrosko, wszyscy znamy wszak Polkowską."

 

 

 

Wielka Saga Jury część 1

 

Wielka Saga Jury część 2

 

Wielka Saga Jury część 3